KOPERNIK, LUMINET, WIERCIOCH
MIĘDZY
PRAWDĄ A ZMYŚLENIEM, UROJENIEM I KONFABULACJĄ,
CZYLI
OHYDA POLITYKI HISTORYCZNEJ
Fakty
są kamyczkami przeznaczonymi do wykonania mozaiki. Reszta jest milczeniem,
kontemplowaniem, kompozycją, konstruowaniem, syntezą:
„Zlepianie
kamyczków faktologicznych odbywające się nie na polu obserwacji pisarza, ale w
zaciszu jego pracowni, daje niespodziewanie rentę dodatkową. Jest to wartość
syntezy, na którą nie stać obserwatorów relacjonujących kilka oderwanych
faktów, każdy z osobna” (M. Wańkowicz).
Reszta
jest wyobraźnią. A nawet fantazją. Pamięć i fantazja – oto recepta na książkę ficion
i non fiction, ale to nie znaczy, że fikcja ma być pogrążaniem się w
amnezji i konfabulacji. Zdarza się, że autor pisze powieść o jakiejś
historycznej postaci, zastępując rzeczywistość zmyśleniem albo ukrytą tendencją
i zakłamując prawdę historyczną. W tym miejscu nie mogę się powstrzymać – muszę
dać przykład: niejaki Jean Pierre Luminet i jego Tajemnica Kopernika (Wydawnictwo
M, tłum. A. Kałużny, Kraków 2008), wyjątkowo kiepska książka, właściwie
antyksiążka. Autor jest (podobno) astrofizykiem i autorem prac z teorii
czarnych dziur (może dlatego stworzył taką czarną księgę). W posłowiu pisze:
„Ogólnie przyjęte
jest wśród powieściopisarzy biografów, że z pasją, drobiazgowo, zagłębiają się
w ukształtowaną przez tradycję historyczną dokumentację dotyczącą ich bohatera.
Nie byłem wyjątkiem od reguły; źródła i współczesne opracowania, z których
korzystałem, są zbyt liczne, by je w tym miejscu przytoczyć” (s. 337).
Czy
rzeczywiście? Być może. Ja to jednak między bajki włożę! Śmieszne. Strasznie
śmieszne, gdy o Koperniku już się trochę przeczytało, a potem próbowało też
przebrnąć przez tę żałosną książeczkę (ponoć tłumaczoną na wiele języków,
zgroza!). Żeby nie być gołosłownym, przytoczę trochę przykładów i tak zwanych
„faktów gołosłownych”. Już na stronie 12 francuski pisarczyk myli Łukasza
Watzenrodego z Łukaszem Watzenrodem, czyli dziadka i wuja astronoma. Strona 13
(pechowa) przynosi aż dwa (a może nawet trzy) błędy. Proszę mi wierzyć (na
słowo honoru), że matka Mikołaja nie zmarła w połogu po wydaniu najmłodszej
córki, bo wówczas fizyczną niemożliwością byłoby wydanie przez nią na świat
najmłodszego syna. Nieprawdą też jest, jakoby przyszły biskup warmiński walczył
w Toruniu z Krzyżakami, jednocześnie studiując w Krakowie i Kolonii. Autor mija
się też z prawdą, pisząc, że ów bohater został biskupem z królewskim
błogosławieństwem Kazimierza Jagiellończyka. Strona następna: autor pisze, że
Mikołaj został wysłany na studia w wieku zaledwie (sic!)
osiemnastu lat, a przecież w tych czasach studia podejmowali już
czternastolatkowie, jak na owe czasy, studiować zaczął więc
późno. Ponadto pod koniec XV wieku Toruń nie był wiejską osadą, o czym
można się przekonać choćby z dzieła Jana Długosza (patrz: s. 15). Kolejne
pytania: czy Władysława Jagiełłę koronował naprawdę Święty Stanisław, skoro ten
dużo wcześniej został porąbany przez innego króla (patrz: s. 16)? Według Lumineta w murach Collegium Maius królował
język niemiecki i łaciński, a tylko pospólstwo spod Sukiennic posługiwało się
polszczyzną (patrz: s. 19). Prawda jest taka, iż w murach krakowskiej akademii
w owym czasie można było usłyszeć niemal wszystkie języki europejskie. I tak
dalej, i tak dalej.
Nie
idzie tu tylko o wpadki merytoryczne – ważniejsza jest ogólna wymowa dzieła, a raczej
dziełka, w którym Polska to dziki kraj, taki bigoteryjny ciemnogród (choć ma
szczęście, że cywilizują ją Niemcy, Włosi i Żydzi). I jak tu zrozumieć geniusz
Kopernika, skoro pan Luminet dowodzi, że Mikołaj był zmuszany do studiowania w
Krakowie teologii tudzież prawa kanonicznego (kościelnego), choć w
rzeczywistości w Krakowie był na wydziale sztuk wyzwolonych!? I kolejne pytanie: jakim
cudem młody Kopernik mógł zrozumieć te wszystkie mądre księgi, skoro je
przepisywał, zdaniem Lumineta, „ciemny mnich
kopista” (patrz: s. 21)? Co jeszcze stoi w Tajemnicy
Kopernika?
„Zagłębili się w dzielnicę
żydowską. Tutaj sklepiki i okiennice były pozamykane. Lud Abrahama nazbyt
dobrze zdawał sobie sprawę, że gorączka karnawału może podpalić ich domy,
pozabijać synów, dopuścić się gwałtu na ich żonach i córkach. Gdy przechodzili
przed synagogą, jeden z towarzyszy Kopernika splunął” (s.
22-23).
Tak, tak, a
potem poszli do „Wierzynka” i urżnęli się w trupa z Hitlerem i Goebbelsem. No,
tu już trochę przesadziłem. Trzymajmy się źródeł:
„Wuj Łukasz i
mistrz Brudzewski – którego niektórzy uważali za «nowego chrześcijanina» –
uczyli go, że ludzie ci, uciekający z Francji lub z Hiszpanii, zostali przez
pierwszego Jagiellona przyjęci w Polsce, aby upowszechniać wśród barbarzyńskich
mieszkańców nadwiślańskiego kraju znajomość medycyny, języków starożytnych,
weksli, a także odsłonili przed nimi wszelką mądrość pochodzącą z Arabii,
Persji, Indii czy Chin” (s. 23).
Po
tym oświecającym wykładzie banda żaków z braćmi Kopernikami na czele idzie do
burdelu (patrz: s. 24), Mikołaj kulturalnie zaopatruje się w kondom ze
świńskiego pęcherza, zaś jego brat Andrzej o profilaktyce nawet nie myśli (więc
łapie syfa), bo musi wykrzykiwać zajadłe obelgi pod adresem Żydów. Skończyło
się tragicznie – oszalały Kopernik (ten gorszy) zabił prostytutkę i zaczął
krzyczeć: „zdzira, świnia, żydowska suka” – aż wreszcie młodzi Kopernikowie
znaleźli się w pięknej krakowskiej (sic!) rezydencji biskupa Warmii. Potem
następuje pogrom, nagonka na starszych braci wyznania Mojżeszowego i trzeba
znaleźć lekarza – więc uczony rabin poleca Niemca, tym zaś jest jedyny (sic!)
medyk w całej Polsce, niejaki Jan Faust (patrz: s. 28). Kończymy rozdział
pierwszy – i jesteśmy wykończeni.
I tak dalej – a im głębiej w las,
tym więcej krasnoludków…
Co ciekawe, w rozlicznych
komentarzach na różnych portalach internetowych to badziewie Lumineta zbiera pozytywne oceny. Można to tłumaczyć jedynie
nieświadomością, nieznajomością biografii genialnego Polaka. Cóż, taki mamy klimat intelektualny. A znani publicyści, krytycy literaccy i historycy – o dziwo – nie protestują. Szczytem
absurdu jest to, że znany astrofizyk Stanisław Bajtlik recenzuje tę
książkę w „Tygodniku Powszechnym” tak, jakby jej w ogóle nie przeczytał albo
jakby celowo chciał uczestniczyć w tej sztafecie kłamstw.
Komentarzem podsumowującym opisane
wyżej zjawisko paraliterackie niech będą słowa z Jądra ciemności Josepha
Conrada: ZGROZA! ZGROZA!
Wojciech Wiercioch
Kraków, czerwiec
2021
Komentarze
Prześlij komentarz
NIECH ŻYJE KULTURA I ETYKA SŁOWA!